2015/09/12

kruche

dobry tydzień.
w poniedziałek 'Elephant Song', dzisiaj 'Ćwiczenia stylistyczne' w Studio,
a pomiędzy - 'Krall' w urywanych kawałkach, w metrze. głaszczę tę książkę jak kota.
krótkie momenty nasycenia
zaspokojenia
czuję wtedy jakąś straszną odmianę porozumienia, jakbym napotykała opuszki czyichś palców, tak długo szukanych po ciemku, po omacku, tylko by je zgubić w następnej sekundzie.

teksty głoszą, że utrata to tragedia z gatunku pospolitych.
jendak nie widzę jej w twarzach powszednich.
...

za dwanaście dni odchodzi Dorota
pomyślałam, że upiekę jej ciasto
zwizualizowałam
będzie spód wilgotny od śmietany, śliwki wgłębieniem do góry, cienkie paski lukru
cicho podejdę
będzie wzruszenie, może trochę niezręcznie...
gdy wtem
przypomniałam sobie:
przecież Dorocie nie wolno glutenu.

więc jedyny w świecie zaklinacz mojej histerii
odejdzie
nie wiedząc
że ja ją
tak bardzo

że aż kruche z owocami.

2015/08/30

dowody na istnienie



Warszawa Singera

sierpień najpiękniejszy
co roku jakby ostatni
robi się coraz ciszej

uczyłam się pisać moje imię w alfabecie hebrajskim
krok za przewodniczką: po lewej etrog, po prawej Cene urene

usta zamknęły mi się jak drzwi
nie mam sił
słońce mi ciąży na ramionach, uginam się pod deszczem

śnią mi się po kolei wszyscy, których znam
i których znałam
przeglądam ich jak talię kart
nie znajduję tej szczęśliwej.

2015/08/14

per se

dom
wieczorem pierwsze ciemnieją świerki
chciałabym w nie wejść jak w futro
basowe pomruki krów
na chwilę
nim wszystko całkiem zgaśnie
i ostatnie ptaki
tylko tutaj słychać
jak uderzają skrzydłami o powietrze.

te wszystkie lata,
a ja nadal szukam kryjówki.

Ojciec mówi, że kiedyś mi się zdarzy,
że to dopiero początek.

oboje wiemy, że zapomniałam życia
jak kapelusza
wróciłam
i tu, w przedsionku
przedpoczątku
wegetuję.

gwiazdy obrodziły, bo sierpień
mam ochotę wyciągnąć rękę
i w nich zamieszać.

widzę cztery perseidy.
nie pomyślałam sobie życzenia,
bo nie
mam.

2015/06/19

"Cały świat na urodziny"

Mam na biurku trzy nienapoczęte kwartalniki "Cwiszn" i nadjedzoną tylko o kilka stron Swietłanę Aleksijewicz.

Mam zamiar pójść jutro do lasu, mam nowe opakowanie psychotropów.

Mam nietkniętą stefanię na herbatnikach oraz miskę truskawek.

Wczoraj policzek mojej mamy, w zetknięciu z moim, bardzo miękki i ciepły. We wtorek zobaczymy się znowu.

"Czy potrafi pani czerpać radość z drobnych przyjemności?"

Mocniej i głębiej, niż ktokolwiek inny.
I równie dokładnie przerabiam Złe.

Miszmasz genialnych tekstów i Momentów – i toksycznych odruchów małych ludzi, mojego strachu, ich agresji, to wszystko we mnie. Dynamit.

Śnię na jawie o odpoczynku, jednak on nie przychodzi, bo nieskończoność i ciągłość definiują koszmarną hojność tego świata.

Bruno Schulz jest moją obsesją, ponieważ jego zmysły docierały głębiej, a umysł sprawnie rozpinał językową siatkę nad najdrobniejszymi wypustkami, najsubtelniejszymi fluktuacjami. Schulz zawsze najpierw i na sam koniec.
Zastrzelony jak pies, leżał na bruku kilka godzin, jedynie twarz przykryto liściem łopianu. Cudowne freski wyrwane, wywiezione  - czy to możliwe, że przez Jad Waszem?
Chichot, historii?, nie, Złego. Człowieczego. Jaka bujna ta zglinizna.

W czerwcowe wieczory, nawet jeśli dzień był pochmurny, słońce przedziera się do głębi sadu i rzuca słup silnego światła prosto na twarde od chłodu stare gałęzie jabłoni. To jedna z najładniejszych konstelacji, jakie widziałam w życiu. Kiedy mój tata zobaczył to po raz pierwszy, na chwilę jakby się zapomniał.

A Hubert z "Alberta Nobbsa" to teraz moja ulubiona postać filmowa.

(Mogę tak wymieniać w nieskończoność.)

Jutro moje urodziny i wiem, że przyjdzie mi podziękować i za remedia, i za toksyny.
Inaczej to nie byłaby prawda.

2015/05/15

rytuał przejścia

Intuicja mówiła mi wyraźnie, że podejmuję złą decyzję. Że robię pierwszy krok w kierunku miejsca, w którym będzie mi jednoznacznie a przytłaczająco źle.

To była jesień, robiło się szarzej i zimniej. Pamiętam tę noc, kiedy nagle w dziwnej ostrości zobaczyłam małpę, która kiwając się z nogi na nogę, uderza pięściami w głowę i biadoli. Co  ja robię, co ja robię.
Ale czasem po prostu nie można zostać, więc idzie się naprzód, choćby wiedząc, że to w stronę gorszego. Czasem niedziałanie gromadzi poczucie winy nie do udźwignięcia. Działanie jest bohaterskie, tym bardziej, jeśli podejmowane mimo pewnej przegranej.
Więc poszłam – ściślej: zaczęłam spadać.

Londyn. Trzy tygodnie jak jeden koszmarny sen z jasną przerwą na weekend z C. i K. Psychopatka, która najpierw mnie oswaja, następnie dręczy w najpowolniejszy i najokrutniejszy sposób, by w wielkim finale zaprosić na randkę.
Nie było tam nic mojego. Żadnego serdecznego gestu, żadnego porozumienia.

Warszawa. Sześć tygodni w maleńkim pokoju bez okien, za to z tapetą w czerwone trójkąty, które po kilku godzinach zdawały się wibrować. To mi się chyba śni. Brak tlenu.
Środek zimy, obcość, palę papierosy, chociaż powodują ostry ból żołądka. Mam dość.

Gdzieś po drodze Nowy Rok, pijemy na balkonie za nasze szczęście i jakaś siła postanawia z nas zadrwić.
K. – nagłe osamotnienie. C. – ofiara mobbingu w prostackim korporacyjnym wydaniu. Ja – choruję, kiedyś w lutym na moich oczach ginie kobieta. Spadam coraz szybciej. Spadamy.

W kwietniu już nie jestem w stanie rozmawiać. Patrzę tylko na ścianę i staram się spać, żeby nie myśleć. Czuję, jak coś się zapętla. Nie ma ze mną kontaktu.
Pod koniec miesiąca staję na ulicy i nagle przestaję pamiętać. Nie rozpoznaję tramwajów ani budynków, skądś jakby echem dociera do mnie to, co wiem o tym miejscu, jednak niczego nie jestem pewna. Idę niepewnie, mdli mnie, chociaż niewiele jadłam. Tracę kontakt ze sobą, ze wszystkim, co znam i co mam uporządkowane, nazwane.
Ratownik medyczna ma młodą, jasną twarz. Kiedy zostawia mnie w szpitalu, ściska moją dłoń. Jest środek nocy, gdy zostaję przyjęta na oddział. Nie mam swoich rzeczy, dostaję podartą koszulę szpitalną. Ostatnia rzecz, którą widzę przed snem to wenflon.
Ból głowy po punkcji odbiera rozum, ale szybko mija, gdy się kładę. Na badania chodzę sama, o własnych siłach. Na korytarzu pusto, przez okna wpadają długie pasy ciepłego światła. Sterylna świętość. Cisza, w której słychać kapanie kroplówki, a w nocy – mężczyznę krzyczącego przez sen dwie sale dalej. Z badań zwykle wracam na wózku albo na wpół niesiona przez pielęgniarkę.
Nawet nie próbuję zbierać myśli.

Kiedy do sali po raz pierwszy wchodzą moi rodzice, myślę sobie, że wyglądają pięknie i zdrowo. Podobne wrażenie robią na mnie C., M. i Z. Wszyscy w rozbiegu, z energią nadal ciepłą od dnia, hamują dopiero przy moim łóżku.

W sali numer pięć pod oknem leży starsza kobieta o włosach jak mleko, z lewej strony wygolonych po operacji. Delikatna i czuła, ma w sobie wiele przez lata nagromadzonej mądrości, do której teraz straciła dostęp. Zauważa mnie. Kiedy zabierają moje łóżko, staje na środku nieporadnie, w szlafroku i kapciach, smętnie spogląda w kąt: „Maleńką mi zabrali”.
Gniewa się, kiedy postępuję wbrew sobie. „Żeby mi to było ostatni raz!” Jej mąż i córka tak samo jaśni, dobrzy. „Jestem po operacji, której miałam nie przeżyć” – mówi, a nazajutrz zostaje wypisana ze szpitala.

W sali numer cztery leży pięć kobiet i wszystkie przyjmują mnie serdecznie. A żadna z nich nie ma łatwo. Chwilami czuję się jak na letnim obozie. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, ale dawno nie czułam się tak dobrze w grupie obcych ludzi. Szwagierka H. przynosi pączki, które smakują jak proste, dobre życie.
We wtorek wychodzi R., w środę B. i ja, dzień po nas mają wypisać panią M. Zostają dwie. Ich stan jest ciężki.

Wychodzę po tygodniu. Zieleń porosła miasto, praski bez kwitnie ze wszystkich sił. Mam problemy z koncentracją. Często nie pamiętam. Wciąż bóle po punkcji. Czas mój dzielę na powolne wdrażanie się w zwykłe czynności na wsi – i na Warszawę, tu co dzień jakiś lekarz albo kolejne badanie. Sił starcza mi na bardzo krótko.

Po dwóch tygodniach próbuję, czy dam radę ćwiczyć. J. nadal nie pamięta mojego imienia, ale mimo to mówi z wyrzutem: „Nie było cię”.

Od każdego lekarza słyszę co innego. Jestem permanentnie znużona. Znów jadę na wieś, bo rodzice, bo dwa białe koty, bo zajęcze uszy w zbożu i majowe słońce na tężejących liściach. Nawet bez dłużej tu kwitnie.
Po drodze współpasażerka, socjolog religii, przekonuje mnie, że to wszystko sprawa demonów lub fatum i że wskazane byłyby egzorcyzmy. Pyta mnie o imię, ponieważ postanawia się za mnie modlić. Będę musiała to opowiedzieć C. i K., którzy rozchorowali się jak w efekcie domina, w kolejnych dniach po moim trafieniu do szpitala.

Chłodny majowy wieczór. Choćbym godzinami patrzyła na ogród, nadal trudno mi uwierzyć w rzeczywistość takiej urody, takiej obfitości. Przy resztkach słońca przychodzi mi na myśl, że jest w ostatnich miesiącach jakaś narracja, jest sens i zależność, których nie potrafię dotknąć ani odmienić. Próbuję się przebić na drugą stronę, uwolnić, ale coś ze mnie drwi i odpycha z powrotem, a ja czuję, że szukam szczelin nie tam, gdzie trzeba.

Powiedziałam pani socjolog religii, że nadwrażliwość to przekleństwo. „Nieprawda. To dar, to umiejętność przekroczenia siebie.”
Szkoda więc, że właśnie na to zamierzają mnie leczyć.


2015/04/26

wolne miasto Gdańsk

plażą do Sopotu i z powrotem, nie ma tu nic ciekawego, jemy i mówimy w ilościach godnych niemieckich turystów na emeryturze

sobota, czoła spalone pierwszym ostrym słońcem 
niedziela, deszcz pod Żurawiem i zimny wiatr

zmarł profesor Bartoszewski
ta i inne wiadomości jak z innej planety

za cholerę nie wiemy, co zrobić z tym życiem, pójdźmy jeszcze nad morze, popatrzmy na żurawie

rodziliśmy się w czasach Solidarności, nie mamy z nią nic wspólnego

na pewno jeszcze zdążymy wpaść na jakiś dobry pomysł, pobądźmy jeszcze chwilę, jeszcze nie

2015/03/14

z kapeluszy preferuję worek

patrzyli na mnie
patrzyli na mnie tak, jakbym miała na czole stygmat
byli uprzejmi 
jakby chcieli między nami stworzyć przepaść, której już nigdy nie przeskoczę
patrzyli na mnie
nie mówiąc do mnie
a przecież 
tak bardzo potrzebowałam
a kiedy wreszcie wyszłam
wiało mi deszczem w twarz
(dosłownie)

przyszłam do domu bez czucia bez głodu a z przeświadczeniem
że tak będzie zawsze bo tak zawsze
było

gdy wtem 
kupiłam Sidetracked La Roux i zaczęłam grać w Tetris

nie wiem, czy Stasiuk naprawdę to powiedział, czy wkłada się to w jego usta tak, jak cytat o ciastkach zamiast chleba wkłada się w usta Marii Antoniny

To piękna rzecz przepierdolić kawał życia. 
Tę jedną, jedyną rzecz, którą się dostało. 
Na to trzeba mieć gest.

przegrałam, jest mi wszystko jedno.





2015/03/12

cześć pracy

pierwszy raz czytałam "Własny pokój" na studiach.
miałam wtedy studencki odpowiednik woolfowych pięciuset funtów i niewiele pracowałam - lub wcale.

minęło jakieś pięć lat.

błąkam się po korporacjach wykonując różne funkcje, raczej ze sobą nie związane. (ani ze mną.)
od poniedziałku do piątku mam około jednej godziny dziennie dla siebie. nie licząc snu ani posiłków.

jak zupełnie, zupełnie inaczej ten tekst czytam dzisiaj:

"But what still remains with me as a worse infliction than either was the poison of fear and bitterness which those days bred in me. To begin with, always to be doing work that one did not wish to do, and to do it like a slave, flattering and fawning, not always necessarily perhaps, but it seemed necessary and the stakes were too great to run risks; and then the thought of that one gift which it was death to hide — a small one but dear to the possessor — perishing and with it my self, my soul — all this became like a rust eating away the bloom of the spring, destroying the tree at its heart."

[A Room of One’s OwnVirginia Woolf, The University of Adelaide Library]

2015/03/07

зима, простуды, просто невезенье...


świętuję chorobę

rozgrzana pościel, okno z widokiem na beton, rdzawe zacieki i krążące mewy
blade niebo
ciężar ołowiu w klatce piersiowej

czytam i hoduję listę książek, po które pójdę do biblioteki
po kwarantannie

co roku o tej porze następuje tąpnięcie
konstrukcja zapada się pod naporem narosłego chłodu
i mroku
mój rytuał palenia Marzanny gorączką

nie szkoda mi wina, nie szkoda teatru, kina ani spotkań

religijna biel prześcieradła
milczenie
ciężki oddech
nie zapalam światła

śpię


2015/02/22

dowód w sprawie

wczoraj rano
pod kurzem, pod zwałami ostrego porannego światła
znalazłam prezent sprzed pięciu lat i pięciu miesięcy
wykonany własnoręcznie
z młodą postacią zahibernowaną w środku.

nagle zachciało mi się palić
nie żeby odreagować, tylko
papieros ma moc zatrzymywania momentu
a właśnie w tamtej chwili mi się przypomniało
że nim zgasło
przecież było
dobrze.

2015/01/11

rosyjski kontr-akt

jakieś dwanaście lat temu pewna Ukrainka opowiedziała mi sen
o tym jak
ja
ubrana na biało
"odpieram złe moce".

kiedy o tym usłyszałam, pomyślałam, że to jedna z najlepszych rzeczy, jakie o mnie kiedykolwiek opowiedziano.



wyszliśmy dzisiaj z K. z teatru
(spektakl był kiepski)
w ciągu kilku sekund zerwał się wiatr, który łamał parasole i nie pozwalał iść
mocowaliśmy się z nim, mokrzy, na środku Puławskiej
nie mogłam przestać się śmiać

potem piliśmy do pierwszej i K. powiedział, że to, co nas łączy, to jest
przede wszystkim
Weltschmerz.