to są pierwsze dni, kiedy pachnie mrozem.
chowam sandały do pawlacza na długi sen zimowy.
niedziela rano, idę przez skwer między
kamienicami a linią torów tramwajowych; jesienne przesilenie, drzewa nasycone
kolorem w ostatniej minucie przed głuchą zimą; wielkie, dojrzałe krople miodu
na gałęziach, w nich – wibrujące, ostre
słońce. i tak dalej.
kobieta przywołuje psa, klaszcząc w
dłonie. przestraszone gołębie zrywają się do lotu.
w tramwaju pasażer o uwspółcześnionej
aparycji Edwarda Stachury notuje strofy wiersza - albo sporządza listę
zakupów, zapasów na równo pięć dni, bo jutro, jak ja, wstanie do pracy o
szóstej trzydzieści – pauza: przeczekać, przetrwać, przehibernować, przecież
trzeba. za coś kupić chleb i równo pięć jabłek: poniedziałek, wtorek, środa... bo
na sobotę i niedzielę będą słodkie antonówki pieczone z cynamonowym cukrem. złote
bomby z okazji chwilowej wolności.
"najwięcej samobójstw zdarza się w
niedzielę." po południu oraz wieczorem.
No comments:
Post a Comment