na
polskiej wsi sto kilometrów od Warszawy kobiety o zmierzchu wychodzą w dresie,
by praktykować nordic walking. coś tu musiało tąpnąć, zajść musiały jakieś
radykalne ruchy tektoniczne, kiedy nie patrzyłam, i oto ściąga nas na Zachód.
zamiast
narzekania napęczniałych krów, zamiast warkotu traktora, słyszę w mroku stukot
idiotycznych kijków uderzających o asfalt oraz szum trawnikowych zraszaczy.
przecież to jest
jakiś koniec świata. moja prywatna wiejska apokalipsa.
/ / /
-
chcesz piwo?
- nie.
- nie
lubisz?
-
lubię, ale poza domem.
- to ci
mogę podać na wycieraczkę.
to mi
się wydało śmieszne, ale potem obejrzałam "Miłość" Hanekego. i teraz trudno mi
uwierzyć, że cokolwiek, kiedykolwiek, potrafi być zabawne.
No comments:
Post a Comment