sierpień najpiękniejszy
co roku jakby ostatni
robi się coraz ciszej
uczyłam się pisać moje imię w alfabecie hebrajskim
krok za przewodniczką: po lewej etrog, po prawej Cene urene
usta zamknęły mi się jak drzwi
nie mam sił
słońce mi ciąży na ramionach, uginam się pod deszczem
śnią mi się po kolei wszyscy, których znam
i których znałam
przeglądam ich jak talię kart
nie znajduję tej szczęśliwej.
2015/08/30
2015/08/14
per se
dom
wieczorem pierwsze ciemnieją świerki
chciałabym w nie wejść jak w futro
basowe pomruki krów
na chwilę
nim wszystko całkiem zgaśnie
i ostatnie ptaki
tylko tutaj słychać
jak uderzają skrzydłami o powietrze.
te wszystkie lata,
a ja nadal szukam kryjówki.
Ojciec mówi, że kiedyś mi się zdarzy,
że to dopiero początek.
oboje wiemy, że zapomniałam życia
jak kapelusza
wróciłam
i tu, w przedsionku
przedpoczątku
wegetuję.
gwiazdy obrodziły, bo sierpień
mam ochotę wyciągnąć rękę
i w nich zamieszać.
widzę cztery perseidy.
nie pomyślałam sobie życzenia,
bo nie
mam.
wieczorem pierwsze ciemnieją świerki
chciałabym w nie wejść jak w futro
basowe pomruki krów
na chwilę
nim wszystko całkiem zgaśnie
i ostatnie ptaki
tylko tutaj słychać
jak uderzają skrzydłami o powietrze.
te wszystkie lata,
a ja nadal szukam kryjówki.
Ojciec mówi, że kiedyś mi się zdarzy,
że to dopiero początek.
oboje wiemy, że zapomniałam życia
jak kapelusza
wróciłam
i tu, w przedsionku
przedpoczątku
wegetuję.
gwiazdy obrodziły, bo sierpień
mam ochotę wyciągnąć rękę
i w nich zamieszać.
widzę cztery perseidy.
nie pomyślałam sobie życzenia,
bo nie
mam.
2015/06/19
"Cały świat na urodziny"
Mam na
biurku trzy nienapoczęte kwartalniki "Cwiszn" i nadjedzoną tylko o kilka stron Swietłanę
Aleksijewicz.
Mam
zamiar pójść jutro do lasu, mam nowe opakowanie psychotropów.
Mam
nietkniętą stefanię na herbatnikach oraz miskę truskawek.
Wczoraj
policzek mojej mamy, w zetknięciu z moim, bardzo miękki i ciepły. We wtorek zobaczymy się znowu.
"Czy
potrafi pani czerpać radość z drobnych przyjemności?"
Mocniej
i głębiej, niż ktokolwiek inny.
I równie dokładnie przerabiam Złe.
Miszmasz
genialnych tekstów i Momentów – i toksycznych odruchów małych ludzi, mojego strachu,
ich agresji, to wszystko we mnie. Dynamit.
Śnię na
jawie o odpoczynku, jednak on nie przychodzi, bo nieskończoność i ciągłość
definiują koszmarną hojność tego świata.
Bruno
Schulz jest moją obsesją, ponieważ jego zmysły docierały głębiej, a umysł sprawnie
rozpinał językową siatkę nad najdrobniejszymi wypustkami, najsubtelniejszymi
fluktuacjami. Schulz zawsze najpierw i na sam koniec.
Zastrzelony
jak pies, leżał na bruku kilka godzin, jedynie twarz przykryto liściem łopianu.
Cudowne freski wyrwane, wywiezione - czy
to możliwe, że przez Jad Waszem?
Chichot,
historii?, nie, Złego. Człowieczego. Jaka bujna ta zglinizna.
W
czerwcowe wieczory, nawet jeśli dzień był pochmurny, słońce przedziera się do
głębi sadu i rzuca słup silnego światła prosto na twarde od chłodu stare gałęzie
jabłoni. To jedna z najładniejszych konstelacji, jakie widziałam w życiu. Kiedy
mój tata zobaczył to po raz pierwszy, na chwilę jakby się zapomniał.
A
Hubert z "Alberta Nobbsa" to teraz moja ulubiona postać filmowa.
(Mogę
tak wymieniać w nieskończoność.)
Jutro
moje urodziny i wiem, że przyjdzie mi podziękować i za remedia, i za toksyny.
Inaczej
to nie byłaby prawda.
2015/05/15
rytuał przejścia
Intuicja mówiła mi wyraźnie, że podejmuję złą decyzję. Że
robię pierwszy krok w kierunku miejsca, w którym będzie mi jednoznacznie a
przytłaczająco źle.
To była jesień, robiło się szarzej i zimniej. Pamiętam tę
noc, kiedy nagle w dziwnej ostrości zobaczyłam małpę, która kiwając się z nogi
na nogę, uderza pięściami w głowę i biadoli. Co
ja robię, co ja robię.
Ale czasem po prostu nie można zostać, więc idzie się naprzód, choćby wiedząc, że to w stronę gorszego. Czasem niedziałanie gromadzi poczucie winy nie do udźwignięcia. Działanie jest bohaterskie, tym bardziej, jeśli podejmowane mimo pewnej przegranej.
Ale czasem po prostu nie można zostać, więc idzie się naprzód, choćby wiedząc, że to w stronę gorszego. Czasem niedziałanie gromadzi poczucie winy nie do udźwignięcia. Działanie jest bohaterskie, tym bardziej, jeśli podejmowane mimo pewnej przegranej.
Więc poszłam – ściślej: zaczęłam spadać.
Londyn. Trzy tygodnie jak jeden koszmarny sen z jasną
przerwą na weekend z C. i K. Psychopatka, która najpierw mnie oswaja, następnie
dręczy w najpowolniejszy i najokrutniejszy sposób, by w wielkim finale zaprosić
na randkę.
Nie było tam nic mojego. Żadnego serdecznego gestu, żadnego porozumienia.
Nie było tam nic mojego. Żadnego serdecznego gestu, żadnego porozumienia.
Warszawa. Sześć tygodni w maleńkim pokoju bez okien, za to z
tapetą w czerwone trójkąty, które po kilku godzinach zdawały się wibrować. To
mi się chyba śni. Brak tlenu.
Środek zimy, obcość, palę papierosy, chociaż powodują ostry
ból żołądka. Mam dość.
Gdzieś po drodze Nowy Rok, pijemy na balkonie za nasze
szczęście i jakaś siła postanawia z nas zadrwić.
K. – nagłe osamotnienie. C. – ofiara mobbingu w prostackim
korporacyjnym wydaniu. Ja – choruję, kiedyś w lutym na moich oczach ginie kobieta.
Spadam coraz szybciej. Spadamy.
W kwietniu już nie jestem w stanie rozmawiać. Patrzę tylko
na ścianę i staram się spać, żeby nie myśleć. Czuję, jak coś się zapętla. Nie ma
ze mną kontaktu.
Pod koniec miesiąca staję na ulicy i nagle przestaję
pamiętać. Nie rozpoznaję tramwajów ani budynków, skądś jakby echem dociera do
mnie to, co wiem o tym miejscu, jednak niczego nie jestem pewna. Idę niepewnie,
mdli mnie, chociaż niewiele jadłam. Tracę kontakt ze sobą, ze wszystkim, co
znam i co mam uporządkowane, nazwane.
Ratownik medyczna ma młodą, jasną twarz. Kiedy zostawia mnie
w szpitalu, ściska moją dłoń. Jest środek nocy, gdy zostaję przyjęta na
oddział. Nie mam swoich rzeczy, dostaję
podartą koszulę szpitalną. Ostatnia rzecz, którą widzę przed snem to wenflon.
Ból głowy po punkcji odbiera rozum, ale szybko mija, gdy się
kładę. Na badania chodzę sama, o własnych siłach. Na korytarzu pusto, przez okna
wpadają długie pasy ciepłego światła. Sterylna świętość. Cisza, w której
słychać kapanie kroplówki, a w nocy – mężczyznę krzyczącego przez sen dwie sale
dalej. Z badań zwykle wracam na wózku albo na wpół niesiona przez
pielęgniarkę.
Nawet nie próbuję zbierać myśli.
Kiedy do sali po raz pierwszy wchodzą moi rodzice, myślę sobie, że
wyglądają pięknie i zdrowo. Podobne wrażenie robią na mnie C., M. i Z. Wszyscy
w rozbiegu, z energią nadal ciepłą od dnia, hamują dopiero przy moim łóżku.
W sali numer pięć pod oknem leży starsza kobieta o włosach
jak mleko, z lewej strony wygolonych po operacji. Delikatna i czuła, ma w sobie
wiele przez lata nagromadzonej mądrości, do której teraz straciła dostęp.
Zauważa mnie. Kiedy zabierają moje łóżko, staje na środku nieporadnie, w
szlafroku i kapciach, smętnie spogląda w kąt: „Maleńką mi zabrali”.
Gniewa się, kiedy postępuję wbrew sobie. „Żeby mi to było
ostatni raz!” Jej mąż i córka tak samo jaśni, dobrzy. „Jestem po operacji,
której miałam nie przeżyć” – mówi, a nazajutrz zostaje wypisana ze szpitala.
W sali numer cztery leży pięć kobiet i wszystkie przyjmują
mnie serdecznie. A żadna z nich nie ma łatwo. Chwilami czuję się jak na letnim
obozie. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, ale dawno nie czułam się tak dobrze w
grupie obcych ludzi. Szwagierka H. przynosi pączki, które smakują jak proste,
dobre życie.
We wtorek wychodzi R., w środę B. i ja, dzień po nas mają wypisać
panią M. Zostają dwie. Ich stan jest ciężki.
Wychodzę po tygodniu. Zieleń porosła miasto, praski bez
kwitnie ze wszystkich sił. Mam problemy z koncentracją. Często nie pamiętam. Wciąż
bóle po punkcji. Czas mój dzielę na powolne wdrażanie się w zwykłe czynności na
wsi – i na Warszawę, tu co dzień jakiś lekarz albo kolejne badanie. Sił starcza
mi na bardzo krótko.
Po dwóch tygodniach próbuję, czy dam radę ćwiczyć. J. nadal
nie pamięta mojego imienia, ale mimo to mówi z wyrzutem: „Nie było cię”.
Od każdego lekarza słyszę co innego. Jestem permanentnie
znużona. Znów jadę na wieś, bo rodzice, bo dwa białe koty, bo zajęcze uszy w
zbożu i majowe słońce na tężejących liściach. Nawet bez dłużej tu kwitnie.
Po drodze współpasażerka, socjolog religii, przekonuje mnie,
że to wszystko sprawa demonów lub fatum i że wskazane byłyby egzorcyzmy. Pyta
mnie o imię, ponieważ postanawia się za mnie modlić. Będę musiała to
opowiedzieć C. i K., którzy rozchorowali się jak w efekcie domina, w kolejnych
dniach po moim trafieniu do szpitala.
Chłodny majowy wieczór. Choćbym godzinami patrzyła na ogród,
nadal trudno mi uwierzyć w rzeczywistość takiej urody, takiej obfitości. Przy
resztkach słońca przychodzi mi na myśl, że jest w ostatnich miesiącach jakaś narracja, jest sens i
zależność, których nie potrafię dotknąć ani odmienić. Próbuję się przebić na drugą
stronę, uwolnić, ale coś ze mnie drwi i odpycha z powrotem, a ja czuję, że
szukam szczelin nie tam, gdzie trzeba.
Powiedziałam pani socjolog religii, że nadwrażliwość to
przekleństwo. „Nieprawda. To dar, to umiejętność przekroczenia siebie.”
Szkoda więc, że właśnie na to zamierzają mnie leczyć.
2015/04/26
wolne miasto Gdańsk
plażą do Sopotu i z powrotem, nie ma tu nic ciekawego, jemy i mówimy w ilościach godnych niemieckich turystów na emeryturze
sobota, czoła spalone pierwszym ostrym słońcem
niedziela, deszcz pod Żurawiem i zimny wiatr
zmarł profesor Bartoszewski
ta i inne wiadomości jak z innej planety
za cholerę nie wiemy, co zrobić z tym życiem, pójdźmy jeszcze nad morze, popatrzmy na żurawie
rodziliśmy się w czasach Solidarności, nie mamy z nią nic wspólnego
na pewno jeszcze zdążymy wpaść na jakiś dobry pomysł, pobądźmy jeszcze chwilę, jeszcze nie
sobota, czoła spalone pierwszym ostrym słońcem
niedziela, deszcz pod Żurawiem i zimny wiatr
zmarł profesor Bartoszewski
ta i inne wiadomości jak z innej planety
za cholerę nie wiemy, co zrobić z tym życiem, pójdźmy jeszcze nad morze, popatrzmy na żurawie
rodziliśmy się w czasach Solidarności, nie mamy z nią nic wspólnego
na pewno jeszcze zdążymy wpaść na jakiś dobry pomysł, pobądźmy jeszcze chwilę, jeszcze nie
2015/03/14
z kapeluszy preferuję worek
patrzyli na mnie
patrzyli na mnie tak, jakbym miała na czole stygmat
byli uprzejmi
jakby chcieli między nami stworzyć przepaść, której już nigdy nie przeskoczę
patrzyli na mnie
nie mówiąc do mnie
a przecież
tak bardzo potrzebowałam
a kiedy wreszcie wyszłam
wiało mi deszczem w twarz
(dosłownie)
przyszłam do domu bez czucia bez głodu a z przeświadczeniem
że tak będzie zawsze bo tak zawsze
było
gdy wtem
kupiłam Sidetracked La Roux i zaczęłam grać w Tetris
nie wiem, czy Stasiuk naprawdę to powiedział, czy wkłada się to w jego usta tak, jak cytat o ciastkach zamiast chleba wkłada się w usta Marii Antoniny
To piękna rzecz przepierdolić kawał życia.
Tę jedną, jedyną rzecz, którą się dostało.
Na to trzeba mieć gest.
przegrałam, jest mi wszystko jedno.
2015/03/12
cześć pracy
pierwszy raz czytałam "Własny pokój" na studiach.
miałam wtedy studencki odpowiednik woolfowych pięciuset funtów i niewiele pracowałam - lub wcale.
minęło jakieś pięć lat.
błąkam się po korporacjach wykonując różne funkcje, raczej ze sobą nie związane. (ani ze mną.)
od poniedziałku do piątku mam około jednej godziny dziennie dla siebie. nie licząc snu ani posiłków.
jak zupełnie, zupełnie inaczej ten tekst czytam dzisiaj:
"But what still remains with me as a worse infliction than either was the poison of fear and bitterness which those days bred in me. To begin with, always to be doing work that one did not wish to do, and to do it like a slave, flattering and fawning, not always necessarily perhaps, but it seemed necessary and the stakes were too great to run risks; and then the thought of that one gift which it was death to hide — a small one but dear to the possessor — perishing and with it my self, my soul — all this became like a rust eating away the bloom of the spring, destroying the tree at its heart."
[A Room of One’s Own, Virginia Woolf, The University of Adelaide Library]
miałam wtedy studencki odpowiednik woolfowych pięciuset funtów i niewiele pracowałam - lub wcale.
minęło jakieś pięć lat.
błąkam się po korporacjach wykonując różne funkcje, raczej ze sobą nie związane. (ani ze mną.)
od poniedziałku do piątku mam około jednej godziny dziennie dla siebie. nie licząc snu ani posiłków.
jak zupełnie, zupełnie inaczej ten tekst czytam dzisiaj:
"But what still remains with me as a worse infliction than either was the poison of fear and bitterness which those days bred in me. To begin with, always to be doing work that one did not wish to do, and to do it like a slave, flattering and fawning, not always necessarily perhaps, but it seemed necessary and the stakes were too great to run risks; and then the thought of that one gift which it was death to hide — a small one but dear to the possessor — perishing and with it my self, my soul — all this became like a rust eating away the bloom of the spring, destroying the tree at its heart."
[A Room of One’s Own, Virginia Woolf, The University of Adelaide Library]
Subscribe to:
Posts (Atom)